Tamtego dnia wszystko się zmieniło...
Przygotowałem się do odejścia z watahy. Byłem już duży i chciałem poszukać szczęścia gdzieś indziej. Pożegnałem się z rodziną i ruszyłem ku granicą watahy. Szedłem powoli, podziwiając piękno natury. Raz po raz z zarośli wyłaniał się jakiś przyjazny demon. Cieszyłem się tą chwilą. Przed chwilą słońce zaszło. Robiło się coraz ciemniej. Zacząłem szukać miejsca na nocleg.
Wtem usłyszałem jazgot wilków. Dobiegł mnie swąd palonego futra i ciała. Zobaczyłem błękitne płomienie. Pożerały las! Zmieniały w popiół całą watahę!
Zacząłem biec na oślep. Starałem się nie wpaść na nic. Uciekałem przed zabójczymi płomieniami. Nie wiem jak długo...
Nastał ranek. Wszystko ucichło. Płomienie wygasły. Wycieńczony padłem na ziemię i zasnąłem. Gdy się zbudziłem było już grubo po południu. Postanowiłem wrócić, zobaczyć co się stało z moją watahą.
Wracałem powoli, dokładnie przyglądając się zgliszczom lasu. Gdzieniegdzie porozrzucane leżały zwłoki zwierząt i wilków. Doszedłem do wioski i naszego domu. Był chyba najbardziej zniszczony. Pełen najgorszych przeczuć wszedłem do środka i zobaczyłem... Shiro! Osłupiałem. Basior leżał na ziemi. Martwy. Podbiegłem do niego. On naprawdę nie żył! W piersi miał wbity ostry szpikulec. Zrozumiałem co się stało. Wściekły wybiegłem na zewnątrz. To on! To musiał zrobić on! Te niebieskie płomienie... Ale dlaczego? Dlaczego zrobił to tacie? Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na te pytania. Po chwili przypomniałem sobie, że powinienem pochować zmarłych. Zrobiłem to i odszedłem... w poszukiwaniu nowego domu. Po kilku dniach wędrówki natrafiłem na jakąś barierę antydemoniczną. Z łatwością ją przekroczyłem. Szedłem dalej. Niespodziewanie z zarośli wyskoczył stary znajomy taty: Mephisto Pheles i na swój specyficzny sposób przywitał mnie w Watasze Egzorcyzmów. Stwierdził, że przyda się tu nauczyciel dla egzorcystów i tak oto zaczęła się moja przygoda w tej watasze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz