Niestety, trochę mi się rozpisało, a ten cały C.D. znajduje się dopiero pod koniec opowiadania ;_;
Gomen, że musicie się męczyć z czytaniem, żeby dotrzeć do sedna ;_______;
Aha, jakość jego też pozostawia wiele do życzenia, ale no cóż... spieszyłam się ;___;
Cóż, osobiście nie mam najmniejszych ochoty zdawać relacji z tego co miało miejsce przed moim dołączeniem do watahy. Działy się wtedy rzeczy, o których nie chcę wspominać, czy nawet myśleć. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał.
Co ja gadam, kiedyś na pewno będę do tego zmuszony. W końcu znajdzie się ktoś ciekawski, kto będzie się wypytywał o każdy nawet najmniejszy szczegół, a wtedy pęknę. To może ujmę to raczej tak: Obym nie musiał o tym wspominać jak najdłużej.
Jednak pewne aspekty muszę wplec, aby mniej więcej wyjaśnić jak się tu znalazłem. To może ujmę to krótko, aby przedwcześnie nie wyjawić za dużo. Nim trafiłem tutaj, należałem do watahy nieopodal. Tak, to prawda, tutejsi nie zdają sobie sprawy, iż niedaleko znajduje się druga wataha, a raczej znajdowała. Tamta, także specjalizowała się w egzorcyzmach i żyła w symbiozie z demonami. Została założona niewiele wcześniej przed tą, w której się obecnie znajduje. Chociaż nie da się ukryć, że była znacznie mniejsza i nie umywała się do tej. Teraz... teraz niestety nie wiele z niej zostało, a ja musiałem się przenieść tutaj.
Ogółem wszystko zaczęło się wraz z momentem, kiedy poznałem swoje prawdziwe pochodzenie. Może nie miałoby to, aż takich konsekwencji, gdybym powstrzymał się od powiedzenia o jedno zdanie za dużo. Jedno, jedyne... ostateczne... Zapoczątkowało ono w uproszczeniu coś w rodzaju pożaru. Błękitnego pożaru, którego jasne płomienie trawiły wszystko na swojej drodze. On, mój ojciec przejął wtedy ciało mego dotychczasowego opiekuna, a tereny zaczęły płonąć. Brama Gehenny została wezwana i otwierała się powoli. Rośliny zamieniały się w popiół, a wszędzie słychać było krzyk, jazgot i wycie wszelakich zwierząt. Swąd palonego futra i żywego ciała roznosił się ponad mną. Widziałem... widziałem jak walczyli, jednak to było silniejsze. Umierali w męczarniach.
Wystarczy. Za dużo. Przejdę lepiej do kulminacji.
Opętany wilk, Shiro Fujimoto, rzecz jasna nie przeżył. Zresztą jak wiele moich przyjaciół, czy nawet wilków znajomych tylko z widzenia. Tak naprawę nie ocalał prawie nikt. Nie mogłem sobie tego wybaczyć. Nie mogłem sobie wybaczyć słabości jaką okazałem podczas starcia z ojcem. Do tego, nawet w chwili obecnej nie mam pojęcia co się stało z moim bratem.
Jedyną rzeczą jaką mogłem w tamtej sytuacji zrobić, było wyciągnięcie Kurikary, inaczej zwanego miecza Koma. Pogromcy Demonów, a jednocześnie pieczętującego moje moce. Zniszczyłem wtedy Bramę , jednak wiązały się z tym konsekwencje... Już nigdy nie będę zwykłym wilkiem. Teraz jestem na wpół demonem i synem stwórcy Gehenny.
Musiałem coś z tym zrobić. Postanowiłem zostać egzorcystą, aby stać się silniejszym i móc mierzyć się z ojcem. Tam nie miałem warunków do życia, a co dopiero do nauki. Ruszyłem przez martwe cmentarzysko w stronę sąsiadów. Chcąc skrócić sobie drogę zboczyłem w stronę pustyni Mori no kanryō. Głupi, zagalopowałem się za daleko i nie mogłem znaleźć drogi ani do Watahy, ani nawet powrotnej. Byłem bliski śmierci, kiedy dostrzegłem jego. Samael, jeden z Demonicznych Królów. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale, także i dyrektor Akademii znajdującej się na terenie watahy. Przedstawił mi się jako Mephisto Pheles i wysłuchawszy mojego planu wybuchnął śmiechem.
Mimo to postanowił mi pomóc. Zapewnił posiłek i naprowadził na właściwą drogę.
Tak się tu znalazłem. Mephisto bez niczyjego pozwolenia przeprowadził mnie przez bariery. Taka naprawdę dla wilków ze stada wziąłem się znikąd.
Dobra, dobra... może nie jest to pełnia mojej historii, lecz powinna wam wystarczyć. Teraz przejdę do teraźniejszości, bo w końcu ona jest tu znacząca.
Byłem już przyjęty w szeregi od pewnego czasu. Lekcje na razie nie były odbywane, jako, że jeszcze szukają nauczycieli do wszystkich przedmiotów. W takim razie, ja, całkiem znudzony począłem spacerować sobie, w celach rekreacyjnych po terenach. Trzymałem się na obrzeżu, niedaleko barier chroniących przed demonami. Tak się złożyło, że przy którejś zostałem wręcz napadnięty. Kto jak kto, ale widać nie tylko ja lubię pojawiać się ot tak sobie. Czarna wilczyca wyskoczyła od strony pieczęci. Przez chwilę wydała mi sie znajoma, ale zanim zdążyłem cokolwiek na ten temat przemyśleć, zaatakowała mnie. Szybkim ruchem miecza zadała mi co prawda niewielką, ale obficie krwawiącą ranę na nodze. Wkurzyło mnie to, pomimo, iż takie rany nie mają nawet prawa wyrządzić mi większej krzywdy. Moja demoniczna regeneracja bywa błogosławieństwem. Tak czy siak odskoczyłem i zawarczałem głośno. Zanim zmuszony byłbym atakować z Kurikarą, wolałbym skorzystać z innych broni, takich jak zęby. Chciałem się dowiedzieć, co właściwie miała na celu próbując mnie dopaść lecz nie uzyskałem zadowalającej odpowiedzi.
- Bronię się! Myślisz, że się tak po prostu Wam poddam?? - krzyknęła.
- Nam? - warknąłem zbity z tropu. Wciąż byłem gotowy do ataku, jednak ta majestatyczna istota, pełna łudzącego piękna zbytnio mnie zaintrygowała, żeby zaraz wyskakiwać z kłami.
- Wam! - kontynuowała. Dostrzegłem za nią ciemną istotę. Słyszałem o nich. Musiał być on jej chowańcem, lecz jak go zdobyła, skoro jest tu po raz pierwszy. - Wam Demonom! Nie ulegnę tak łatwo! - kiedy wypowiedziała te słowa poczułem, że coś we mnie pękło. To samo przeżywałem w dzieciństwie. Nieprzyjemne, lodowe igiełki smutku wbiły mi się głęboko w me serce.
- NIE JESTEM ŻADNYM, CHOLERNYM DEMONEM! - ryknąłem głośno. Nie panowałem już nad tym. Moje ciało zapłonęło niebieskim ogniem. To było zbyt wiele. Ten atak to jeszcze nic, ale jak ona śmie mnie oskarżać o coś takiego? Zupełnie jak oni wszyscy... Wszyscy...
Wilczyca zupełnie nie rozumiała co się dzieje. Przyglądała się płomieniom jak zahipnotyzowana. Nie wydusiła ani słowa.
<Argona, cóż ty na to? ;p >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz